Filozof Jako Świadek Prawdy
Robert T. Ptaszek
Filozof jako świadek prawdy
Nadużywane słowa tracą siłę oddziaływania. Toteż zbyt często używane słowo „kryzys” nie robi już na ludziach większego wrażenia. Tym bardziej, gdy mówi się o kryzysie filozofii. Nie jest to bowiem dyscyplina, której sytuacja spędzać by miała współczesnym ludziom sen z oczu.
Jednak fakt, że dzisiejsi Europejczycy nie są w większości świadomi konsekwencji, do których prowadzi ten kryzys nie zwalnia filozofów z konieczności dokładniejszej jego analizy. Trzeba bowiem pamiętać, że filozofia to jeden z filarów kultury. Gdy zatem filar ten staje się coraz słabszy powoduje zagrożenie dla całej potężnej struktury, jaką jest współczesna kultura.
Źródła kryzysu współczesnej filozofii
Problem ze zjawiskami, które zachodzą w sferze duchowej (a idee filozoficzne tam przecież się mieszczą) jest taki, że w przeciwieństwie do zjawisk ze świata materialnego, większość z nich trudno precyzyjnie opisać i zmierzyć. To powoduje, że zjawiska te mogą być w bardzo odmienny sposób interpretowane.
Jest to podstawowy problem nauk humanistycznych, do których, zgodnie z klasyfikacją Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego zalicza się filozofia. Wynikający z natury badanych przez nie zagadnień brak jednoznaczności i precyzji powoduje, że uznawane są, (zwłaszcza przez przedstawicieli nauk ścisłych i przyrodniczych), nie za naukę w ścisłym sensie, lecz za działalność z pogranicza nauki i twórczości literackiej.
Taki sposób rozumienia filozofii prowadzi do dwóch niebezpiecznych dla człowieka i kultury konsekwencji. Przed wszystkim nauki przyrodnicze próbują (także w kwestiach ideologicznych i światopoglądowych) zastępować filozofię. Jednak stawiając sobie za cel dążenie do precyzyjnego opisu człowieka i czytelnego ukazania zasad, którymi się kieruje przedstawiciele tych nauk traktują go wyłącznie jako istotę materialną. To sprowadzenie człowieka do poziomu zwierząt, choć niewątpliwie upraszcza metody jego badania, prowadzi do licznych zafałszowań jego obrazu[1].
Znacznie groźniejsza dla kultury jest jednak druga konsekwencja współczesnego sposobu rozumienie filozofii. Brak ścisłych (to znaczy możliwych do wyrażenia w formie twierdzeń lub – jeszcze lepiej – matematycznych zależności) jej rezultatów prowadzi do upowszechnienia się przekonania, że tezy głoszone przez filozofów nie muszą być prawdziwe, lecz jedynie na tyle wiarygodne, by umożliwiły ludziom skuteczne funkcjonowanie w świecie. Wiąże się z tym coraz powszechniejszy postulat tolerancji, zgodnie z którym każdy – o ile nie szkodzi innym – może wyznawać praktycznie dowolne poglądy na świat i człowieka[2].
Co to wszystko ma wspólnego z kryzysem współczesnej filozofii? Już wyjaśniam. Otóż od samego początku filozofii, zarówno w Starożytności jak też w Średniowieczu filozofowie podkreślali, że ich celem jest poszukiwanie PRAWDY. Tak określone zadanie filozofii czyniło ją nauką najważniejszą, stanowiącą podstawę dla wszystkich innych nauk. Wszak aby badać świat, w którym żyje człowiek trzeba było wiedzieć czy świat ten jest realny, czy podlega racjonalnym prawom, czy prawa te jesteśmy w stanie poznać itp. A odpowiedzi na te fundamentalne pytania dostarczała właśnie filozofia. Co więcej, opisując świat filozofowie mieli świadomość, że adekwatność ich opisów można weryfikować, ponieważ dotyczą niezależnej od nich rzeczywistości. Toteż zgodnie z klasyczną definicją prawdy, według której jej miarą jest zgodność myśli z rzeczywistością (Veritas est adaequatio rei et intellectus) mówiono o mniej lub bardziej adekwatnych filozoficznych opisach świata, człowieka i Boga.
Jednak wysokie oczekiwania, które w tych epokach stawiano wiedzy filozoficznej czyniły z filozofii naukę elitarną. Zatem aby zostać dobrym filozofem należało zdobyć gruntowne wykształcenie obejmujące nie tylko obszerną wiedzę o poglądach poprzedników, ale także wymagające znajomości wielu precyzyjnych pojęć i skomplikowanych procedur logicznych niezbędnych do poprawnego rozumowania. Nie było to łatwe, ale dzięki posiadanej wiedzy filozof w Starożytności lub w Średniowieczu na ogół uznawany był nie tyle za specjalistę w swojej dziedzinie, co raczej za autorytet, do którego często zwracano się z prośbą o radę w trudnych dla jednostek – lub nawet całych grup społecznych – sytuacjach.
Dziś taki opis filozofii a także społecznego statusu filozofa budzić może tylko konsternację. Współczesny sposób ich postrzegania najlepiej oddaje znana myśl Davida Hume’a z Badań dotyczących rozumu ludzkiego: „Filozof to ktoś, kogo świat zwykle nie akceptuje, ponieważ, jak się sądzi, nie przysparza on społeczeństwu ani przyjemności, ani pożytku”.
Ta uwaga ukazuje nie tylko skalę upadku współczesnej filozofii, ale także trafnie diagnozuje jego najważniejsze źródła. Pokazuje, że doprowadziła do niego postawa nowożytnych i współczesnych filozofów, którzy zamiast – jak ich poprzednicy – zajmować się, poszukiwaniem uniwersalnych prawd o rzeczywistości, zajęli się opisywaniem problemów, z którymi – ich zdaniem – filozofia nie może sobie poradzić. Tak rozpoczął się proces, który (przez analogię do określenia „rozwój”) można nazwać „zwijaniem się” filozofii[3].
Najważniejszym rezultatem tego procesu było stopniowe ograniczanie obszaru badawczego uznawanego za dostępny filozofii. „Zwijanie” filozofii doprowadziło ostatecznie do pojawienia się filozoficznego postmodernizmu, który zaproponował całkowicie odmienne od klasycznego rozumienie filozofii. Przestała być traktowana jako racjonalny namysł nad rzeczywistością, prowadzony w celu odkrycia rządzących nią, a zarazem powszechnych prawd. Dla postmodernistów filozofia stała się nie skrępowaną żadnymi regułami zabawą, której główny cel stanowi nowe – najlepiej jak najbardziej oryginalne i niekonwencjonalne – kształtowanie subiektywnych sensów.
Trudno się dziwić, że takie rozumienie filozofii szybko zyskało popularność. Wszak zgodnie z nim za filozofa uchodzić mógł każdy, kto potrafił w interesujący sposób przedstawić swoje subiektywne poglądy na cokolwiek. Zniknął zatem wymóg wiedzy i kompetencji – wystarczyło swoją teorią zainteresować jakieś grono słuchaczy bądź czytelników.
Jednak podjęta przez postmodernistów próba oderwania filozofii od prawdy dała też groźne „skutki uboczne”. Odrzucenie podstawowych kategorii filozoficznych, takich jak prawda czy dobro sprawiło, że zabrakło kryterium pozwalającego na ocenę poszczególnych stanowisk filozoficznych. Łącząc pluralizm prawd z tezą, że człowiek nie posiada kryteriów pozwalających na ocenę konkretnych poglądów oraz zachowań postmodernizm doprowadził więc ostatecznie do relatywizmu kulturowego, który nie pozwala na sensowną krytykę żadnych (nawet ewidentnie błędnych i szkodliwych) poglądów i zjawisk.
Nic zatem dziwnego, że kryzys filozofii stał się także kryzysem kultury. Choć dzisiaj kryzys ten jest szczególnie widoczny, jego wyraźne symptomy pojawiły się znacznie wcześniej. Już w latach 30. XX wieku Feliks Koneczny trafnie zdiagnozował jego źródła i konsekwencje. W 1934 roku pisał: „Europa choruje obecnie na pomieszanie cywilizacyj; oto przyczyna wszystkich, a wszystkich «kryzysów». Jakżeż bowiem można zapatrywać się dwojako, trojako (a w Polsce nawet czworako) na dobro i zło, na piękno i szpetność, na szkodę i pożytek, na stosunek społeczeństwa i państwa, państwa i Kościoła; jakżeż można mieć równocześnie czworaką etykę, czworaką pedagogię?! Tą drogą popaść można tylko w stan cywilizacyjny, co mieści w sobie niezdatność do kultury czynu. Następuje kręcenie się w kółko, połączone ze wzajemnym zżeraniem się. Oto obraz dzisiejszej Europy!”[4]
Ta kryzysowa sytuacja współczesnej kultury niestety się pogłębia. Jest to nieuniknione, bo filozofia (obok religii) stanowi główne źródło idei niezbędnych dla funkcjonowania kultury. Gdy zatem filozofia przestaje mówić o tym, co prawdziwe, dobre i piękne kultura traci swój cel. A wtedy, zamiast rozwijać się inspirując i doskonaląc żyjących w niej ludzi, staje się dla nich jedynie źródłem coraz płytszej rozrywki.
Przejawy i konsekwencje kryzysu współczesnej filozofii
W przeciwieństwie do świata przyrody w świecie kultury nic nie dzieje się bez udziału człowieka. Jeśli zatem mówimy o kryzysie współczesnej filozofii to trzeba pamiętać, że w głównej mierze doprowadzili do niego sami filozofowie. Co ciekawe, większość z nich nie tylko akceptuje ten mizerny stan dzisiejszej filozofii, ale także nie czuje potrzeby jego zmiany, prezentując zadziwiającą niechęć do dokładniejszego zainteresowania się podstawowymi kwestiami metodologicznymi, teoriopoznawczymi czy też metafizycznymi.
Oczywiście rozumiem, że filozofia, jako dział ludzkiej kultury musi się stale rozwijać i zmieniać. Ważne jest zatem, by filozofowie zajmowali się poszukiwaniem nowych, interesujących, a zarazem istotnych z punktu widzenia współczesnego człowieka obszarów dociekań. Zrozumiałe jest więc, że dziś filozofowie budują i rozwijają na przykład filozofię nauki, filozofię umysłu, filozofię bezpieczeństwa, czy też prowadzą badania doktryn alternatywnych ruchów religijnych. Trudno natomiast pojąć, a tym bardziej zaakceptować fakt, że coraz częściej zarówno przyjmowane przez współczesnych filozofów rozstrzygnięcia metodologiczne, jak też przedmiot i cel wielu prowadzonych, bądź postulowanych przez nich badań wywołują co najmniej zdumienie nawykłego do posługiwania się rozumem i wyposażonego w zdrowy rozsądek człowieka.
Z braku miejsca przywołam tylko dwa przykłady – jak sądzę wystarczająco ilustrujące zjawisko, o którym mówię. Oto w maju 2010 roku pod patronatem Komitetu Nauk Filozoficznych PAN odbyła się konferencja pod tytułem Analiza i egzystencja. Dwa style uprawiania filozofii. W informacji prezentującej problematykę konferencji czytamy, że – według jej organizatorów – filozofowie współcześni mają do wyboru dwa wykluczając się sposoby filozofowania[5]. „Jedni próbują uprawiać filozofię jako naukę, dbając o precyzję języka i rzetelność argumentacji, inni podejmują egzystencjalnie ważne kwestie, np. sensu życia i wartości, niezależnie od możliwości rzetelnego ich rozstrzygnięcia (często zbliżają się do sztuki i literatury pięknej)”. Wniosek z tego tekstu jest tyleż oczywisty co szokujący: filozof nie może w sposób precyzyjny i rzetelny badać ważnych dla człowieka i kultury kwestii. Skąd autorzy zaczerpnęli ten dogmat (bo ich deklaracja to raczej akt wiary niż wiedzy) trudno powiedzieć.
Przykład drugi. Na stronie internetowej Polskiego Towarzystwa Filozoficznego znajdujemy między innymi zaproszenie do Częstochowy, gdzie w październiku 2010 planowana jest konferencja „Metafilozofia – ślepy zaułek czy szansa filozofii?”. Jej organizator[6] pisze w zaproszeniu, że konferencja dotyczyć ma teorii metafilozofii (?!). Policzmy: rzeczywistość to pierwszy przedmiot badania filozofii, metafilozofia to refleksja nad filozoficznym wyjaśnieniem rzeczywistości (czyli drugi poziom rozważań), natomiast organizatorom konferencji to nie wystarcza i proponują jeszcze jeden stopień abstrakcyjnych rozważań: filozoficzną refleksję nad filozoficzną refleksją.
Co to ma wspólnego z filozofią w tradycyjnym rozumieniu trudno zrozumieć. Można więc jedynie żywić nadzieję, że mnożenie poszczególnych poziomów i metapoziomów rozważań zostanie przez autorów konferencji uznane za ślepy zaułek. Ale na to raczej niestety się nie zanosi…
To tylko dwa z wielu przykładów. Prowokują one do postawienia pytania co się dzieje z dzisiejsza filozofią? Jakie idee przyświecają licznym, współczesnym filozofom, którzy za wszelką cenę starają się przekształcić filozofię w dyscyplinę niszową, będącą tylko niepotrzebną stratą czasu? I dlaczego proces ten przebiega tak szybko?
Wszak jeszcze nie tak dawno, bo w latach 30. XX wieku profesor Władysław Tatarkiewicz we wstępie do swojej Historii filozofii mógł z całym przekonaniem napisać, że filozofia jest nauką „o tym co dla ludzkości najcenniejsze i najważniejsze”. Ale nie trzeba przecież cofać się do czasów międzywojennych. Wystarczy zajrzeć do prac autorów tworzących Lubelską Szkołę Filozoficzną. Jej najwybitniejszy metodolog, Stanisław Kamiński jeszcze w latach 80. XX wieku pisał, że filozofia jest niezbędna dla człowieka, bo „wskazuje i ostatecznie uzasadnia w porządku ontycznym, dlaczego ma preferować określone zachowania wartościotwórcze oraz jednolicie rozwiązuje problemy wykraczające poza poszczególne dziedziny kultury (…), a wreszcie dostarcza środków do zrozumienia jej przemian i kryteriów oceny jej osiągnięć”[7]. Patrząc na dzisiejszy stan filozofii trudno uwierzyć, że od napisania tych słów upłynęło tylko 30 lat.
Przytoczone teksty pokazują, że filozofia współczesna ma coraz większe problemy ze swoją tożsamością. Pojawia się więc pytane co może zrobić filozof, który chciałby przywrócić jej należne miejsce w kulturze. Sądzę, że odpowiedzi szukać należy w przeszłości, a dokładniej w czasach schyłku Imperium Rzymskiego. Był to chyba bowiem jedyny porównywalny z dzisiejszym kryzys zachodniej kultury. Także w tamtym okresie, dominująca ówcześnie kultura chyliła się ku nieuchronnemu upadkowi ponieważ zagubiła cele, do których zmierzała. Wtedy to właśnie chrześcijaństwo przyniosło nowe idee, które za sprawą traktujących je bardzo poważnie ludzi ukształtowały kulturę Europy. Wśród propagatorów tych idei znacząca rola przypadła filozofom, którzy nie tylko poszukiwali prawdy, ale w razie potrzeby świadczyli o niej stawiając prawdę wyżej niż spokój, bezpieczeństwo, karierę, zdrowie a niekiedy nawet życie. To byli prawdziwi świadkowie prawdy.
Potrzeba filozofa – świadka prawdy
Ten fragment tekstu opieram na książce Dariusza Karłowicza, Arcyparadoks śmierci, („Fronda” Warszawa 2007). Choć jej główny temat stanowi ukazanie męczeństwa jako kategorii filozoficznej, zawiera jednak wiele cennych uwag, które pomocne będą w określeniu roli filozofa także w kulturze współczesnej.
Trochę historii
Zacząć należy od wyjaśnień historycznych i terminologicznych. Z męczeństwem (rozumianym jako oddanie życia za prawdę) spotykamy się już w Starym Testamencie. Chyba najbardziej znany jego opis pochodzi ze zredagowanej około 150 roku przed Chrystusem Drugiej Księgi Machabejskiej. Tam w 6 rozdziale opisane jest męczeństwo Eleazara – uczonego w piśmie, zaś w rozdziale 7 męczeństwo matki i jej siedmiu synów. Ponoszą oni okrutną śmierć, bo nie chcą złamać zasad, które nakłada na nich religijne Prawo.
Nas jednak bardziej interesuje filozoficzny wymiar męczeństwa. Aby go odnaleźć odwołać się trzeba do historii filozofii greckiej. Tam po raz pierwszy spotykamy wybitnych filozofów, którzy własnym życiem świadczyć musieli o prawdziwości swoich poglądów.
Przede wszystkim wspomnieć należy osobę Sokratesa. To on w tradycji filozoficznej uważany jest nie tylko za wzór filozofa, ale za mędrca, czyli kogoś, kto łączył w sobie doskonałość intelektualną i moralną. W ten sposób wypełniał grecki ideał, zgodnie z którym celem człowieka jest harmonijne łączenie wiedzy i cnoty.
Jednak także wzorce zaczerpnięte z tradycji filozofii greckiej niezbyt dobrze pasują do naszej kwestii. Bo wprawdzie występuje tam (na przykład w Diatrybach słynnego stoickiego filozofa Epikteta) termin martys (świadek-męczennik), ale oznacza on mędrca, który nie przywiązuje się zbytnio do dóbr tego świata i nawet w najtrudniejszych momentach swojego życia (także wobec niebezpieczeństwa śmierci) zachowuje równowagę ducha. Mędrzec w filozofii greckiej pełni jednak przede wszystkim funkcję nauczyciela-przewodnika, który swoim życiem wskazuje innym właściwą drogę postępowania. W tej perspektywie męczeńska śmierć jawi się jako przedwczesne, a zatem szkodliwe przerwanie tej misji.
Nic zatem dziwnego, że poza głośnym przypadkiem Sokratesa niewielu filozofów wybrało los świadków-męczenników, czyli tych, którzy za poznaną i głoszoną prawdę cierpieli i oddali życie.
Kwestia terminologii
Słowo świadek (martys) w rozumieniu, o które mi chodzi wywodzi się z językagreckiego. Tam stanowiło jeden z terminów prawniczych – określano nim osobę, która przekazuje naoczną wiedzę o jakichś wydarzeniach (jest zatem wiarygodnym źródłem prawdy)[8].
Natomiast słowa tego na określenie męczennika, czyli osoby, która poniosła śmierć za przyjęcie i głoszenie nauki Chrystusa (martys tou Christou) używać zaczęto w połowie II wieku. Liczne w tamtym okresie prześladowania Chrześcijan sprawiły, że na stałe weszło ono do użytku. Doprecyzowano także jego znaczenie. Zaszczytnym mianem martys określano tylko tych chrześcijan, którzy oddali życie za wiarę. Natomiast nazwa homologetes (wyznawca) oznaczała tych, którzy byli prześladowani z powodu swojej wiary, lecz nie ponieśli śmierci.
Kolejna modyfikacja znaczenia słowa martys miała miejsce w III wieku, to znaczy w czasie, gdy prześladowania chrześcijan osłabły, a następnie niemal zupełnie ustały. Wtedy to pojawiła się formuła wypracowana przez Orygenesa, zgodnie z którą każdy kto słowami i czynami świadczy o prawdzie Chrystusa i jest gotów oddać za nią życie zasługuje na miano świadka-męczennika (czyli właśnie martys).
Podsumowując te rozważania podkreślić należy, że chrześcijańska interpretacja pojęcia martys ma ścisły związek z osobą Jezusa Chrystusa. Tak jak Jezus był wiernym świadkiem (martys pistos – Apokalipsa św. Jana 1,5) prawdy, tak też chrześcijanie, jako świadkowie Chrystusa mają swoim życiem dawać o Nim świadectwo. Jest to zatem nowe, ściśle chrześcijańskie rozumienie świadectwa- męczeństwa.
Filozof chrześcijański jako martys (świadek-męczennik)
Jak pokazałem postawa filozofa-świadka, który w razie potrzeby gotowy jest przez męczeństwo dać świadectwo o prawdzie upowszechniła się dopiero wraz z chrześcijaństwem. Osobą za sprawą której kategoria ta stała się głośna i na stałe weszła do europejskiej tradycji filozoficznej był Anicjusz Manliusz Sewerynus Boecjusz (480-525) – wszechstronnie wykształcony i pochodzący ze znakomitego rodu Rzymianin.
Trudno przecenić zasługi Boecjusza dla zachodniej filozofii, jako że postawił sobie ogromne zadanie – chciał przetłumaczyć na łacinę wszystkie pisma Platona i Arystotelesa. Oprócz przekładów i komentarzy dzieł filozoficznych Boecjusz pisał traktaty teologiczne, logiczne i pedagogiczne. Jednak sławę zapewniło mu liczące pięć ksiąg dzieło Consolatio philosophiae (O pocieszeniu jakie daje filozofia). Dzieło to miało formę rozmowy z Filozofią przedstawioną przez Boecjusza jako – tu oddajmy głos samemu autorowi: kobieta „niezmiernie piękna, o oczach pełnych blasku (…) chociaż w wieku tak dojrzałym, że mogła się wydawać nie z naszych czasów. Trudno było określić, jaki miała wzrost: raz zwykły ludzki, a raz zdawało się, że czubkiem głowy uderza w niebo (…) Trzymała książki w prawej ręce, a w lewej berło”[9].
Warto pamiętać, że Boecjusz pisał to dzieło w więzieniu oczekując na śmierć. I choć między badaczami trwają spory o to, czy opisał w nim swoje rzeczywiste doświadczenia, czy też raczej stylizował utwór na słynna platońską Obronę Sokratesa to dla problemu, o którym chcę mówić nie ma to większego znaczenia.
Oto w pierwszej księdze Consolatio poznajemy Boecjusza, gdy niesłusznie oskarżony i osądzony za zdradę, której nie popełnił znajduje się w więzieniu. Ponieważ nie rozumie dlaczego za dobro, które realizował w życiu spotkała go tak wielka niesprawiedliwość (wszak bez możliwości obrony skazany został na najwyższą z kar – karę śmierci), pogrążony jest w głębokim smutku. W towarzystwie muz poezji szuka słów, które pozwolą wyrazić jego ból i rozpacz. I wtedy właśnie staje przy nim Filozofia. Początkowo przygnieciony cierpieniem Boecjusz nie poznaje swojej mistrzyni i nauczycielki. Toteż najpierw przegania ona muzy poezji, które „słodzą cierpienie, zamiast je leczyć”[10]. Filozofia stwierdza, że uwalniająca emocje poezja pomaga jedynie ludziom prostym i niezbyt wykształconym. Jednak uleganie emocjom nie jest postawą godną człowieka, który swoje życie poświęcił poszukiwaniu mądrości. Dopiero gdy muzy poezji odejdą rozpocząć się może leczenie Boecjusza.
Jak dobry lekarz Filozofia rozpoczyna od postawienia diagnozy obecnej choroby Boecjusza: wielka niesprawiedliwość, która spotkała Boecjusza sprawiła, że zwątpił w rozumność i porządek świata ukazywany mądrym ludziom przez filozofię. Zapomniał o najważniejszej prawdzie – filozof posiada mądrość, której nikt i nic nie może go pozbawić.
Ostateczna diagnoza jest zatem jasna: główne źródło choroby Boecjusza to zagubienie filozoficznej mądrości, które doprowadziło go do błędnego wniosku, że światem rządzi przypadek. W ten sposób zwątpił nie tylko w porządek świata, ale także we wszechmoc Boga, który przecież opiekuje się wszystkimi ludźmi. Filozofia pozwoli mu odzyskać właściwe widzenie świata. Kuracja musi zakończyć się sukcesem, ponieważ prawdę o świecie Boecjusz jako filozof nadal posiada, lecz przesłoniły mu ją ludzkie emocje, którym nadmiernie się poddał.
Przykład Boecjusza pokazuje, że skutecznie pocieszyć człowieka i wskazać właściwy cel życia może tylko prawda. A ta we współczesnej kulturze przestała niestety być ceniona. W tym kontekście dziwnie aktualnie brzmi pytanie, które w II księdze Consolatio stawia Filozofia: „Czy wy ludzie nie macie żadnych dóbr w sobie, które mienilibyście za własne, że z uporem szukacie swoich dóbr (…) na zewnątrz? Czy porządek rzeczy stanął na głowie, że człowiek, stworzenie żyjące, rozumne i przez to Boże, wydaje się sobie wartościowy dopiero wtedy, gdy ma na własność bezduszne przedmioty? Inne stworzenia zadowalają się tym, co mają z natury, lecz wy, ludzie, umysłem Bogu podobni, stroicie swoją naturę, tak przecież wspaniałą, niższymi rzeczami, nie pomni jak bardzo tym znieważacie swojego Twórcę. On chciał, by rodzaj ludzki przewyższał wszystkie rzeczy ziemskie, a wy godność swoją poniżacie sprowadzając do niższych rzeczy ”[11].
To mocne, lecz zarazem ważne słowa. Pokazują, że bez filozoficznej mądrości człowiek łatwo może zagubić się w świecie. Jednak przypominają też, że dzięki filozofii człowiek zdolny jest odnaleźć spokój i nadzieję nawet w najtrudniejszych momentach swojego życia.
Podsumowanie
Za sprawą chrześcijaństwa osobiste świadectwo stało się ważną kategorią filozoficzną. W czasach schyłku Imperium Rzymskiego istnienie martys czyli męczenników-świadków było jednym z istotniejszych czynników, dzięki którym możliwe stało się przezwyciężenie chaosu niszczącego ówczesną kulturę. Postawa martys okazała się przekonującym argumentem świadczącym o istnieniu Boga rozumianego nie tylko jako stwórca świata, lecz także jako źródło uniwersalnej, a zarazem możliwej do poznania przez człowieka prawdy. Śmierć męczenników stanowiła najmocniejszy dowód istnienia tej prawdy. Dowód trudny do podważenia, bo przedstawiony nie w formie teoretycznego (możliwego do negowania, bądź krytyki) rozumowania, ale przez heroiczne, osobiste świadectwo.
Czy zatem współczesny filozof na ogół z lekceważeniem mówiący o prawdzie i potrzebie jej poszukiwania oraz komunikowania nie sprzeniewierza się temu, co powinno być głównym celem jego działalności? Wszak osobiste świadectwo, szczególnie wtedy, gdy dająca je osoba nie tylko nie czerpie z niego żadnych korzyści, lecz niekiedy nawet za jego dawanie naraża się na różne szykany bądź represje jest istotne i godne szacunku. Tym bardziej, że wiarygodność świadectwa rośnie, kiedy o prawdzie świadczą liczni ludzie żyjący w różnych epokach i miejscach[12]. A tak właśnie wygląda sytuacja w przypadku filozofii, która zaczęła się przecież wtedy, gdy ludzie zaczęli poszukiwanie uniwersalnych prawd o człowieku i jego świecie.
[1] Trudno z takiej perspektywy wyjaśnić chociażby działania bezinteresowne, to znaczy podejmowane dla dobra drugiego człowieka. W świecie zwierząt, gdzie każdy osobnik troszczy się przede wszystkim o samego siebie są one przecież niezrozumiałe. Zatem, na przykład, w kategoriach ściśle przyrodniczych postawa matki, która poświęca własne zdrowie (a niekiedy nawet życie) dla swoich dzieci jest zupełnie niezrozumiała.
[2] Warto w tym kontekście przytoczyć uwagę Gilberta K. Chestertona – trafną, choć wyrażoną typowym dla niego, ostrym, a zarazem pełnym ironii stylem: „Jestem w stanie przyswoić sobie ideę, że powinniśmy okazywać tolerancję wobec innych osób. (…) Nie rozumiem jednak, z jakiego powodu mielibyśmy przyznawać tę ludzką świętość również poglądom jako takim, ani czemu miałbym szanować jakiś paskudny pogląd tylko dlatego, że zagnieździł się w czyjejś głowie. Moim zdaniem okazuje całkowicie wystarczający humanizm, jeśli opieram się pokusie, by rozbić czyjąś głowę i wytrząsnąć z niej to paskudztwo” (G. K. Chesterton, Obrona człowieka, Warszawa 2008, s. 6).
[3] Proces ten opisałem w moim tekście Karnawał na Titanicu, dostępnym w Internecie na stronie http://sapientiokracja.pl.
[4] Feliks Koneczny, O wielości cywilizacyj, Kraków 1935, s. 315.
[5] O tym, że sposoby te zdaniem organizatorów konferencji (przypomnijmy – firmowanej między innymi przez PAN) nie są możliwe do połączenia świadczy tekst zaproszenia, w którym czytamy: „Chociaż istnieją liczne próby przezwyciężenia tego rozłamu i uprawiania filozofii zarazem rzetelnej i dotyczącej ważnych egzystencjalnie kwestii, to jednak różnice są tak głębokie, że jedni oskarżają drugich o brak profesjonalizmu lub zaprzepaszczenie głębokich filozoficznych treści” (podaję za: http://www.us.szc.pl/main.php/egzystencja).
[6] Zakład Filozofii Instytutu Filozofii, Socjologii i Psychologii Akademii Jana Długosza w Częstochowie.
[7] Stanisław Kamiński, Jak filozofować?, Lublin 1989, s. 52. Kamiński wskazywał też, że obecnie „filozofia przemienia się w naukowe uzasadnienie rezygnacji z filozofii” (Tamże, s. 46).
[8] Podobne znaczenie słowo martys miało w greckich tłumaczeniach Biblii. W tekstach Nowego Testamentu odnosiło się ono zarówno samego Jezusa (którego nauka jest prawdziwa, bo Jezus świadczy o tym co widział u Ojca) jak też do Apostołów, którzy z racji swoich bezpośrednich kontaktów z Chrystusem byli nie tylko świadkami Jego działalności, ale także Jego zmartwychwstania. Ich świadectwo o Chrystusie stanowiło zatem fundament chrześcijaństwa.
[9] Boecjusz, O pocieszeniu jakie daje filozofia, Kęty 2006, s. 27-28. Taki sposób przedstawiania filozofii przejęty został później przez budowniczych średniowiecznych katedr.
[10] Boecjusz, O pocieszeniu jakie daje filozofia, dz. cyt., s. 28.
[11] Tamże, s. 51.
[12] Choć oczywiście i w tej sytuacji należy pamiętać o łacińskiej maksymie: Tantum valet auctoritas, quantum valent argumenta (Tyle znaczy autorytet, ile znaczą argumenty).
Tekst powstał w oparciu o referat wygłoszony w 2010 roku w Drohiczynie podczas Międzynarodowej Konferencji Naukowej Bezpieczeństwo człowieka a komunikacja społeczna.