Komunikacja w Prawdzie: Filar Bezpieczeństwa Człowieka
Agnieszka Lekka-Kowalik
Komunikacja w prawdzie: filar bezpieczeństwa człowieka
- Bezpieczeństwo człowieka a komunikacja
Przeglądając słowniki i encyklopedie w poszukiwaniu znaczenia terminu „bezpieczeństwo” przeczytamy, że bezpieczeństwo to stan braku zagrożeń i braku poczucia zagrożenia podstawowych dóbr i wartości, który daje poczucie pewności i gwarancję jego zachowania. Nie podejmę tu szczegółowych analiz pojęcia i zjawiska bezpieczeństwa – istnieje na ten temat ogromna literatura, podejmująca to zagadnienie dla równych sfer życia. Jednakże już to proste rozumienie bezpieczeństwa zawarte choćby w popularnej „Wikipedii”, pozwala ujawnić interesujące aspekty. Oto bezpieczeństwo jest jedną z podstawowych potrzeb człowieka. Odznacza się brakiem ryzyka (prawdopodobieństwo zjawiska wywołującego zagrożenie) i brakiem gróźb (zapowiedź wykreowania takiego zjawiska) co do utraty czegoś dla człowieka szczególnie cennego – życia, zdrowia, pracy, szacunku, uczuć, dóbr materialnych i dóbr niematerialnych. Jednocześnie zaś jest to stan, który pozwala się człowiekowi rozwijać, daje szanse na doskonalenie. Jestem bezpieczna, gdy nie boję się, że utracę coś dla mnie ważnego i cennego i nie boję się, że popadnę w stan stagnacji.
Czy komunikacja wiąże się jakoś z bezpieczeństwem? Odpowiedź jest właściwie trywialna: komunikacja buduje wspólnotę, a wspólnota pozwala łatwiej budowaćbezpieczeństwo indywidualne i zarazem właśnie jako wspólnota – a nie jedynie zbiorowość – jest lepszym dla człowieka środowiskiem rozwoju. Nie każda komunikacja jest jednakże wspólnototwórcza. Grożenie, obrażanie, okłamywanie są przecież takżepostaciami komunikacji. Co więcej, jak słusznie zauważa Rafał Lizut , termin „komunikacja” obejmuje wymianę informacji między różnymi bytami czy systemami, niekoniecznie ludźmi. Stąd jeśli chcemy ustalić związek między komunikacją a bezpieczeństwem, musimy wskazać taką formę komunikacji, która jest, po pierwsze,specyficznie ludzka, a po drugie – rzeczywiście wspólnototwórcza. Twierdzę, że takąspecyficznie ludzką i wspólnotowtórczą formą komunikacji jest dialog; i to dialog rozumiany nie jako przedstawienie swego stanowiska biernemu słuchaczowi, nie jako zbiór monologów, nie jako pouczanie czy zwierzanie się.
Jak wobec tego należy rozumieć dialog? Sądzę, że istotę dialogu jako komunikacji międzyludzkiej znakomicie uchwycił Kardynał Joseph Ratzinger – Papież Benedykt XVI: „Dialog nawiązywany jest tam, gdzie nie tylko padają słowa, ale gdzie też słucha się mówiącego, i gdzie poprzez wzajemne słuchanie dochodzi do spotkania, a poprzez spotkanie do relacji, zaś poprzez relację do zrozumienia – w znaczeniu pogłębiania iprzemiany własnego jestestwa” (Ratzinger 2009, s. 196). Przeanalizujmy – idąc za myślą Kardynała Ratzingera – poszczególne elementy podanej definicji dialogu.
- Natura dialogu
Powyższa definicja ma charakter kontekstowy, tj nie mówi czym dialog jest, ale wyjaśnia, pod jakimi warunkami możemy orzec, że osoba X jest w dialogu z osobą Y. W myśl zacytowanej definicji dialog rodzi się tam, gdzie następuje pewien proces: słuchanie – spotkanie – nawiązanie relacji – zrozumienie – przemiana jestestwa. Dialog jest więc procesem, który ma trwały skutek dla osób weń zaangażowanych, i którego wszystkie „ogniwa” są niezbędne. Początkiem dialogu jest słuchanie. Słuchanie – twierdzi Kardynał Ratzinger – jest otwarciem się na inność drugiej osoby. Jest to umiejętność, która angażuje całą osobę. Otwarcie prowadzi do spotkania, które oznacza poznanie innej osoby oraz zgodę na jej obecność w przestrzeni własnego „ja” i gotowość zaakceptowania jej słów i jej bytu, a zarazem zgodę na bycie w analogiczny sposób „zasymilowanym” przez ową inną osobę. Spotkanie zaś umożliwia zrozumienie, ponieważ uznajemy, że wymieniane słowa nie są zwykłym przekazem informacji – jak to ma miejsce np. w informacji kolejowej – ale wyrażają one w jakiejś mierze samą osobę. Przyjmując te słowa przemieniam swój byt.
Zauważmy, że w tak rozumianym dialogu osoba nie jest po prostu stroną czy nadawcą komunikatu, ale kimś, kto niejako utożsamia się z wypowiadanymi słowami. W tym sensie osoba ta jest świadkiem, „stoi za” wypowiadanymi słowami. Jednocześnie – właśnie dlatego, że sama jest świadkiem – jest otwarta na świadectwo innych, gotowa przyjąć to świadectwo, o ile pojawią się tego racje. Wypowiadane przez uczestników dialogu słowa mogą być rozumiane, ponieważ mają znaczenie poprzez odniesienie do świata, a dzięki twórczej woli kogoś, kto narzuca to znaczenie innym, a rozumiejąc – można przyjąć albo odrzucić twierdzenie, przemieniając poprzez to własne jestestwo. Wymieniając słowa, osoby zaangażowane w dialog podporządkowują się więc czemuś poza nimi samymi – rzeczywistości i świadczą o własnym poznaniu rzeczywistości. Są one – ostatecznie rzecz ujmując – świadkami prawdy i podporządkowują się prawdzie. „Ludzie są w stanie nawzajem się rozumieć, gdyż nie są odizolowanymi wyspami bytu, lecz komunikują się w kontekście tej samej prawdy. Spotykają się ze sobą tym bardziej, im bardziej dotykają tego, co ich w istocie jednoczy, czyli prawdy. Dialog pozbawiony owego wewnętrznego wsłuchiwania się we wspólne źródło, pozostałby jedynie dysputą pomiędzy głuchymi” (ibid., s. 198). A więc w ogóle nie byłby dialogiem!
W kontekście dialogu prawdę musimy rozumieć klasycznie jako adaequatio rei et intellectus, prawdzie, która jest nie ustanawiana czyjąś mocą i wolą, ale jest odkrywana w dialogu. Tylko pod warunkiem uznania prawdy za fundament dialogu mogę zachować moją racjonalność i wolność. Prawda jako zgodność twierdzenia z rzeczywistością jest zewnętrzna wobec człowieka i nie podlega kontroli człowieka – wobec prawdy wszyscy są równi i na równi jej podporządkowani, nikt nie jest uprzywilejowany. Prawda ma – wedle sformułowania prof. Tadeusza Stycznia (idzie w tym względzie za Karolem Wojtyłą) – moc wiążącą: „com sam stwierdził, temu nie wolno mi zaprzeczyć” i to dlatego poznawszy prawdę – staję się jej świadkiem, a ona niejako częścią mnie. Nie znaczy to, że nie można popełnić błędu poznawczego – aż nadto mamy dowodów na zawodność ludzkiego poznania. Jednakże uznanie jakiegoś twierdzenia za fałszywe oznacza związanie się nową prawdą przeze mnie poznaną: prawdą o popełnieniu przeze mnie błędu poznawczego. Poznana prawda – czy o świecie, czy o nas samych, czy o naszych własnych aktach poznawczych – „domaga” się respektu wyrażającego się poprzez uznanie jej i poprzez uczynienie właśni tego podstawą działania. To dlatego wszelkie chwyty erystyczne (argumentum ad personam, ad hominem, ad baculum itd.) znane z retoryki nie są traktowane jako poprawna argumentacja, choć oczywiście mogą być skuteczne: stan człowieka, jego pozycja społeczna, majątek, wykształcenie itd. nie mają wpływu na to, czy dyskutowane twierdzenie jest prawdziwe czy fałszywe. Mądrością jest – jak zauważa Chesterton – przyznanie, że nawet głupiec ma czasem rację. I to dlatego kogoś, kto co innego uznaje za prawdę, a na czym innym buduje swoje działanie uznajemy za niespójnego, kłamliwego hipokrytę.
- Prawda a konsensus
W jakim sensie prawda jest wspólnototwórcza? Odpowiedź na to pytanie jest złożona, ale dwa jej elementy zasługują na szczególne podkreślenie. Po pierwsze, prawda jestwspólnototwórcza, ponieważ jest fundamentem równości we wspólnocie. Po drugie zaś – jest wspólnototwórcza, ponieważ pozwala kształtować wspólne przekonania przez odwołanie się do rzeczywistości, a nie do woli jakiejś jednostki i przez to staje się podstawą wspólnego działania; wspólne działanie jest niejako „ostatnim słowem” prawdziwego owocnego dialogu. Wspólne przekonania i wspólne działanie jest zaś możliwe, ponieważ człowiek jest zdolny do konsensusu: do ustalenia, co wspólnie myślimy i jak razem będziemy działać. Człowiek zaś jest zdolny do konsensusu, właśnie dlatego, że komunikuje się z innymi w kontekście prawdy, stanowiącej wspólne źródło wymienianych słów i równie wiążącej dla wszystkich. Krótko mówiąc, ludzie s ą zdolni do konsensusu, ponieważ istnieje prawda.
Powiedzenie, że konsensus buduje wspólnotę niesie z sobą pewne niebezpieczeństwo: konsensus nie może bowiem pretendować do roli prawdy. Jeśli zaczyna pretendować do bycia prawdy, jego wspólnototwórcza rola znika. Konsensus może być osiągnięty poprzez uznanie – w świetle argumentów – twierdzenia za prawdę , czy dyrektywy postępowania za słuszną, co oczywiście nie gwarantuje, iż nie został popełniony błąd poznawczy. Można jednak uznać, że osiągnięcie konsensusu ustanawia prawdę. Nie ma wtedy mowy o błędzie poznawczym, ponieważ prawda staje się czymś zależnym od człowieka; rację ma wtedy ten, kto dysponuje władzą przekonania innych do przyjęcia głoszonych przez siebietwierdzeń. To zaś prowadzi do zasadniczej nierówności między ludźmi, co zagraża wspólnocie. Prawdę może odkryć i niewykształcony, i ubogi, i chory; „ustanawiać” prawdy poprzez osiąganie konsensusu już raczej taka osoba nie da rady. „Prawda ustanawiana” jest niebezpieczna, ponieważ poddaje człowieka bezwarunkowo ludziom przy władzy. Nic nie chroni wspólnoty przed tym, by uzyskano konsensus co do tego, iż niektórzy jej członkowie są „gorsi”, nie posiadają godności, czy wręcz nie są ludźmi. Nawet jeśli nie wszyscy członkowie wspólnoty zgodzą się, to przecież może zgodzić się większość, która decyduje np. o kształcie politycznym wspólnoty. Dzieje dwudziestowiecznych totalitaryzmów aż nadto świadczą o takiej możliwości. Wspólnota, w której prawda jest ustanawiana, daje więc co najwyżej złudne poczucie bezpieczeństwa, ponieważ wszystko zależy od widzimisię władzy. Co więcej, w takiej wspólnocie nie ma podstaw do racjonalnego obywatelskiego nieposłuszeństwa, ponieważ nie ma możliwości orzekania, że coś jest naprawdę złe, albo naprawdę fałszywe; a jedyna reforma musiałaby polegać na zmianie władzy i ustanowieniu nowych „prawd”. Nie jest więc tak, jak twierdzą postmoderniści, że przyjęcie istnienia prawdy obiektywnej powoduje nierówność i „lepszość lub gorszość” ludzi. Jest dokładnie odwrotnie: to istnienie prawdy obiektywnej chroni człowieka przed samowolą innych, gdyż jego „równość w godności” uznaje się za prawdę odkrytą, a nie ustanowioną.
Zauważmy też, że konsensus może być osiągnięty poprzez wypracowanie kompromisu, uznanie jakiegoś „twierdzenia pośredniego”. Współcześnie często się nawołuje do poszukiwania kompromisów. Tymczasem poszukiwanie kompromisu zakłada zgodę co do prawdziwości twierdzenia, że dana materia sporu nadaje się na kompromis. Możemy wobec tego uznać, że poszukujemy kompromisu w sprawie podwyżki płac, bo materia sporu – wysokość podwyżki – nadaje się do wypracowywania kompromisu; podobnie jak w przypadku sporu o kolor ścian w pokoju gościnnym, czy o godziny otwarcia ogródków jordanowskich. Czy z równą gotowością uznamy, że poszukujemy kompromisu co do dopuszczalności aborcji lub eutanazji, ponieważ materia sporu nadaje się do wypracowania kompromisu? Oczywiście, można „ustanowić” prawdziwość twierdzenia, iż każda materia nadaje się na kompromis, ale podejrzewam, że nawet najzagorzalsi zwolennicy tej formy zawahają się przed uznaniem bicia noworodków za kwestię do rozwiązania za pomocą kompromisu. Uznawszy zaś, że nie każda materia nadaje się na kompromis, przyznają zarazem, że prawda obiektywna istnieje. Krótko mówiąc, rzetelny kompromis zakłada prawdę. Co się natomiast stanie, gdy uznamy, że możemy prawdę ustanawiać?
- Konsekwencje odrzucenia prawdy
Pierwszą i zasadniczą konsekwencją odrzucenia prawdy jest zniszczenie samego dialogu. Dialog nie oparty na prawdzie sam siebie niszczy, ponieważ znika wolność zapytania o wszystko, wypowiedzenia i bronienia wszystkiego, co jawi się jako prawda. Taką wolność – w pewnych okolicznościach niebezpieczną – uprawomocnia jedynie fakt, że prawda jest sama w sobie wystarczająco cenna, by podjąć ryzyko. Prawda gwarantuje wolność w dialogu, ponieważ czyni rozmówców równymi sobie – wszyscy są poszukiwaczami prawdy i jej są podporządkowani. Drugą konsekwencją odrzucenia prawdy jest zniewolenie człowieka. Konsensus i kompromis nie oparty na prawdzie jest groźny, ponieważ poddaje człowieka woli innego człowieka. Owo zniewolenie odbywa się poprzez manipulowanie; a alternatywą jest relatywizm. W obu przypadkach zamiera dialog, a wspólnota umiera. Przyjrzyjmy się temu dokładniej.
Zarówno uznanie, że konsensus ustanawia prawdę, jak i odrzucenie założenia o istnieniu materii nie nadającej się na kompromis (przyjęcie, iż wszystko nadaje się na kompromis) owocuje albo manipulacją albo relatywizmem. W pierwszym przypadku wykorzystywane są wszelkie środki, by przekonać członków wspólnoty do wybranych twierdzeń. Manipulowanie zaś jest negacją i racjonalności, i godności człowieka – i wobec tego nie może być formą życia wspólnoty; wręcz przeciwnie – podejrzenie, że jestem manipulowana rodzi nieufność, niechęć do wspólnego działania, czy wręcz próby izolowania się od wspólnoty. I wspólnota umiera.
Nie inaczej jest, gdy ustanawianie prawdy prowadzi do relatywizmu. Roberto di Mattei w książce Dyktatura relatywizmu wskazuje na trzy fazy rozwoju relatywizmu. Pierwsza faza to właśnie negacja istnienia prawdy, a więc zrównanie dobra i zła, cnoty i grzechu; każdy „ustanawia” sobie własną prawdę. Druga faza polega na instytucjonalizacji zachowań, które niegdyś były uznawana za niemoralne, a teraz być za takie uważane nie mogą. To zaś przemienia prywatną niegodziwość w publiczna cnotę. Trzecia faza to wprowadzenie ostracyzmu społecznego wobec wszystkich, którzy głoszą istnienie obiektywnej prawdy i dobra, a w dalszej perspektywie nawet ich karalność. Zaś relatywizm rozbija wspólnotę, ponieważ uniemożliwia wspólne działanie, co w rezultacie nie sprzyja bynajmniej bezpieczeństwu człowieka – grozi osamotnieniem, zamykaniem się w getcie tych, którzy myślą tak samo. Tylko prawda wyzwala, ponieważ podporządkowuje człowieka sobie, a nie innemu człowiekowi.
Bodaj najgroźniejszą konsekwencją konsekwencją zanegowania prawdy jest przekształcenie świata w „surowiec praktyki”. Istnienie obiektywnej prawdy uprawomocnia sensowność dialogu, słuchania i rozumienia aż do przemiany własnego jestestwa, ponieważ owa przemiana jest odpowiedzią na odkrytą prawdę, a nie na wolę rozmówcy. Jeśli jako uprawomocnienie sensowności dialogu wprowadzimy „skuteczność” czy „użyteczność” wypracowanych rozwiązań, bez odwoływania się do prawdy, to zmieniamy rozumienie i dialogu i człowieka. Kardynał Ratzinger podkreśla: „Konsekwencje tej zmiany są ważkie: Jeśli człowiek nie jest zdolny do poznawania prawdy samej w sobie, a tylko do poszukiwania użyteczności rzeczy z punktu widzenia takiego lub innego celu, wówczas używanie i konsumowanie staje się miarą wszelkiego działania i myślenia, a świat jest tylko ‘surowcem praktyki’” (Ratzinger 2009, s. 200); „A wykonalność uznaje się za jedyne uzasadnione ograniczenie wolności człowieka” (ibid., s. 201). Oznacza to jednak zerwanie związku wolności z prawdą, a więc zgodę na używanie i bycie używanym. Rozum poddany bóstwu celowości i sprawności idzie na służbę złu. W samej rzeczywistości nie znajduje bowiem ograniczeń działania, a jedynym ograniczeniem staje się opór innych, którzy też chcą osiągać własne cele. Zamiast wspólnoty pojawia się rywalizacja. Jeśli zaś ludzie pozwalają się prowadzić prawdzie, to odkrywają nie tylko własne „prawdziwe Ja”. stając się ludźmi prawdziwymi i przez to dobrymi, ale także odkrywają drogę do „Ty” i przez co buduje się wspólnota. Raz jeszcze zacytujmy Kardynała Ratzingera: „Dążenie do prawdy oznacza więc swoiste ukierunkowanie; fakt, że oczyszcza ona człowieka z ograniczania się do siebie, z ułudy samowystarczalności, że czyni go podporządkowanym, daje odwagę i jednocześnie pokorę, oznacza również, iż uczy demaskować parodie wolności jaką jest skuteczność, oraz parodię dialogu, jaką jest niepohamowane gadulstwo, że przezwycięża mylenie braku zobowiązań z wolnością oraz że przez to przynosi owoce, że jest pożądana dla niej samej” (ibid., s. 205). Krótko mówiąc, dialog jest wspólnototwórczy tylko wtedy, jeśli jego fundamentem jest prawda i jest ona respektowana; i tylko wtedy jest prawdziwym dialogiem, a nie pozorem.
Ustanawianie własnych „prawd” może się zresztą obrócić przeciwko ich twórcom. I nie zawsze konsensus jest korzystny dla wspólnoty. Gilbert K. Chesterton w tekście pt. „Zgoda lekarzy” opowiada następującą historię: oto doktor Campbell i jego najzdolniejszy uczeń całymi godzinami, tygodniami, miesiącami nie odrywali się od debaty na temat tezy wysuniętej przez dr Campbella, głoszącej, że jeśli ktoś dobry jest całkowicie czy szczerze przekonany, iż czyjaś zła natura czynnie szkodzi społeczności, przyczyniając się do powstania wielkiego zła, którego nie może powstrzymać ani prawo, ani żaden inny czyn, człowiek dobry posiada moralne prawo do zamordowania człowieka złego, przy czym pomnaża tylko swoją własną dobroć. Zresztą w trakcie dyskusji dr Campbell przyznał się, że zabił człowieka, który czynił zło w nieludzki sposób powstrzymując postęp tego, co dobre dla ludzkości: projekt przebudowy slamsów i urządzeń sanitarnych. Doktor Campbell miał po swojej stronie przewagę doświadczenia, wiedzy, elokwencji, więc przekonał ucznia. Tyle, że uczeń uznał, że pogląd dr Campbella jest szkodliwy społecznie. I zabił swego profesora! A oto wyjaśnienie: „dzień po dniu korciło mnie, aby cię zabić, a powstrzymywał mnie przed tym tylko ten przesąd, który dziś wieczór zniszczyłeś! Codziennie niszczyłeś te skrupuły, które jako jedyne chroniły cię przed nagłą śmiercią. O nieprzenikniony myślicielu, krynico mądrości, głupcze! Dziś byłoby dla ciebie lepiej, gdybym nadal wierzył w Boga, w Jego Przykazanie „nie zabijaj”. (…) Jedna jedyna rzecz chroniła cię i zachowywała między nami pokój: fakt, że się nie zgadzaliśmy. Teraz, skoro się zgadzamy, skoro myślą i czynem stanowimy jedno, mogę postąpić tak, jak ty sam byś postąpił Mogę zrobić to, co ty zrobiłeś. Oto nareszcie jesteśmy pogodzeni” (Chesterton 2010, s. 86).
- Godność prawdy
Opowiedziana przez Chestertona historia pokazuje jeszcze jeden wymiar dialogu, który dotąd nie został uwypuklony: dialog prowadzą osoby zanurzone w kulturze i tradycji, a nie osoby wyizolowane ze społeczeństwa i pozbawione wszelkich relacji; a rezultaty dialogu stają się elementem owej kultury i tradycji. Dialog prowadzi więc nie tylko do przemiany własnego jestestwa, ale do przemiany całej społeczności; to, co w dialogu wypracowano, wpływa także na tych, którzy w dialogu nie uczestniczyli. To także z tego powodu tak istotne jest oparcie dialogu na prawdzie i respektowanie odkrytej prawdy.
Co to jednak znaczy: respektować prawdę?. Najogólniej rzecz ujmując, znaczy to uznać prawdę i działać zgodnie z uznaną prawdą. To dlatego ustalenie prawdy jest bezpieczeństwo-twórcze: mogę do pewnego stopnia przewidzieć, jak postąpi ktoś, kto działa zgodnie z poznaną prawdą i wobec tego mogę zaplanować własne działania. Owo żądanie respektu dla prawdy jest pochodną przyznanej prawdzie specjalnej godności jako wyróżnionej wartości. Jasno wyraża tę intuicję Klemens Szaniawski: „[P]rawda powinna być respektowana dla niej samej, a nie w wyniku kalkulacji utylitarnych. Kalkulacje te bowiem wcale nie muszą przemawiać na rzecz prawdy, przynajmniej w perspektywie doraźnej. Jeśli więc dla poszanowania prawdy będziemy szukać motywacji aksjologicznej w płynącym z niej pożytku, jeśli od pożytku uzależnimy status prawdy w życiu prywatnym czy publicznym, wynik będzie zmienny jako funkcja okoliczności oraz rachunku bezpośrednich zysków i strat (Szaniawski 1994, s. 541). Jakie jest źródło owej godności prawdy, przekładającej się na żądanie jej respektowania? Pierwszy argument jest natury pragmatycznej: prawda posiada godność, ponieważ jest fundamentem wszelkich innych wartości, odrzucenie prawdy jest zarazem zagrożeniem – a ostatecznie odrzuceniem – wszelkich innych wartości. Bez prawdy niemożliwa jest wolność człowieka, miłość, zgoda, szacunek; a bez nich człowiek żyje w poczuciu permanentnego zagrożenia a rozwój jego człowieczeństwa zahamowany. Raz jeszcze przywołajmy słowa Kardynała Ratzingera: „w świecie pozbawionym prawdy nie da się na dłuższą metę żyć. Tam, gdzie dochodzi do rezygnacji z prawdy, to życie karmi się – w sposób ukryty – tym, ze nie doszło jeszcze do jej całkowitego tam zaniku, tak jak światło trwa jeszcze jakiś czas po zgaśnięciu gwiazdy i łudzi jasnością wśród kosmicznej nocy, która stała się już faktem” (Ratzinger 2009, s. 161). Drugi argument jest natury religijnej: prawda posiada tę godność, ponieważ jej źródłem jest Bóg czy raczej Bóg jest Prawdą – bez uznania tego NIE uprawomocnimy ostatecznie twierdzenia, że prawdzie należy się respekt dla niej samej; (zob. ibid., s. 206). To twierdzenie – jako wykraczające poza rozważania czysto filozoficzne – pozostawiam bez analiz.
Podsumujmy nasze rozważania: punktem wyjścia analiz relacji między bezpieczeństwem i komunikacją była definicja bezpieczeństwa jako stanu pewności, że nic aktualnie nie zagraża i nic nie będzie zagrażać temu, co dla człowieka cenne, a co pozwala się rozwijać i doskonalić. Jako warunek budowania takiego stanu wskazałam nie szeroko rozumianą komunikację, ale dialog – za Kardynałem Josephem Ratzingerem rozumiany jako słuchanie i rozumienie, aż do przemiany własnego jestestwa. Dialog pozwala budować wspólnotę, w której osiągnięcie i utrzymanie bezpieczeństwa jest pewniejsze. Warunkiem dialogu okazuje się natomiast uznanie istnienia obiektywnej prawdy i jej respektowanie. Wszystkie „namiastki”, takie jak jak konsensus czy kompromis, oderwane od prawdy prowadzą do zniewolenia człowieka i poddania go woli tych, którzy aktualnie dysponują władzą przekonywania. A to bynajmniej nie tworzy stanu bezpieczeństwa: „nieograniczona przez prawdę wolność działania oznacza dyktaturę celów w świecie pozbawionym prawdy, a w konsekwencji zniewolenie człowieka pod pozorem jego wyzwolenia. Tylko wówczas, gdy prawda sama z siebie zachowuje swoje zobowiązanie i gdy ma pierwszeństwo przed wszystkimi innymi zdobyczami, tylko wtedy jesteśmy wolni” (ibid., s. 202). Odrzucenie prawdy oznacza więc zagrożenie tego co dla człowieka i jego rozwoju cenne, a więc stan niebezpieczeństwa. To właśnie dlatego komunikację w prawdzie uważam za filar bezpieczeństwa człowieka.
Bibliografia:
- Chesterton, G.K. (2010), Paradoksy Pana Ponda, Warszawa: Fronda, 2010.
- Ratzinger, J. (2009), Wykłady bawarskie, Kraków: Instytut Wydawniczy Pax.
- Szaniawski, K. (1994), „Ethos prawdy” w: tenże, O nauce, rozumowaniu i wartościach, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN.
Tekst powstał w oparciu o referat wygłoszony w 2010 roku w Drohiczynie podczas Międzynarodowej Konferencji Naukowej Bezpieczeństwo człowieka a komunikacja społeczna.